środa, 21 grudnia 2016

Co to za szycie...

W grudniu zawsze dużo się dzieje. Na szycie nie ma czasu, bo trzeba lepić pierogi, lukrować pierniczki i szukać choinki. I sprzątać, sprzątać, sprzątać...
Więc posprzątałam maszynę do szycia.
Zanim włożyłam ja do szafy uszyłam 16 poszewek na akcję charytatywną Caritasu, 4 dla hospicjum dziecięcego i różne współczesne bluzki i piżamy. Lubie szyć piżamy, odkąd uszyłam najmniejszą w karierze - dla pluszowego misia :)


piątek, 11 listopada 2016

Zastawa stołowa

Komplet średniowiecznych naczyń jest już gotowy. Oryginały misek i talerzyków pochodzą z Walencji w Hiszpanii, a dzbanek to interpretacja włoskiej majoliki z przełomu XIV i XV wieku.
Miseczki mają pojemność od 0,2 do 0,3 l, a dzbanuszek 0,45 l.
Na zdjęciach dołożyłam łyżkę i nożyk, żeby łatwiej było wyobrazić sobie rzeczywista wielkość naczyń.

1

2

3

4

5

6

7

8

8





niedziela, 6 listopada 2016

Spacer

Staramy się odnowić tradycję spacerów w historycznej oprawie i wybraliśmy się na kilka godzin w dolinę rzeki Strzyży. Prognoza pogody była niepomyślna, ale wyruszyliśmy mimo wszystko i dobrze zrobiliśmy. Deszcz nas nie złapał a  las w mglisty dzień nadal wyglądał pięknie. Załapaliśmy się na ostatnie uroki jesieni, kolorowe liście w bukowych lasach, zielone paprocie i łąkę po pas zarośniętą wrotyczem.
Przeprawa przez rzeczkę okazała się pechowa, bo moja niecierpliwa córka pośliznęła się i spadła z kłody. Zamoczyła się po pas, więc wróciła z tatą do domu. Syn został ze mną i dotrzymał kroku dorosłym przez całą trasę, czyli trochę ponad osiem kilometrów, i cała wycieczka bardzo mu się podobała. Na wyprawę z noclegiem dzieci są chyba jeszcze trochę za małe, bo przechodzą dystans nie większy niż dziesięć kilometrów, ale za rok czy dwa może już się uda.

Zdjęcia

wtorek, 1 listopada 2016

Robe / płaszczyk z ćwiartek

Czerwony płaszczyk -
zdjęcie z zeszłorocznej Parady w Dzień Niepodległości.
Jakoś innego nie mam.
Łatwy krój, idealny dla dzieci. Może być z kołnierzykiem, stójką lub bez żadnego szczególnego wykończenia dekoltu. chłopcy mogę nosić robe przewiązaną paskiem, dziewczynki bez paska, jako wierzchni płaszczyk w typie szuby.
Krój wyewoluował z houppelande, szytej z 4 wycinków koła. W zależności od ilości posiadanej tkaniny może być bardzo suty albo dość wąski. Jedyne miejsca dopasowana do figury to linia ramion i wszycia rękawów. Zatem wymiary jakie są potrzebne, to obwód szyi, klatki piersiowej i szerokość w ramionach, oraz długość całkowita płaszczyka i długość rękawa.

Szkic wykroju

niedziela, 30 października 2016

Wielki garnek

Zabrałam się do porządkowania ceramiki przed zimą i przy okazji sprawdziłam pojemność mojego największego dotąd samodzielnie zrobionego naczynia. 5,5 litra!
Dzięki dwukrotnemu wypałowi prawie nie przesiąka, mimo że glina jest dość porowata. Zapewne po ugotowaniu w nim kaszy sam się uszczelni. Nie wiem tylko, komu potrzeba aż tyle kaszy ;)

czwartek, 27 października 2016

Kwas chlebowy

Tyle pisałam o tym kwasie, ale nie napisałam, jak się go robi.

Oto składniki:

- suchy chleb; 300 gram lub więcej
- woda: 4-6 litrów
- cukier lub miód: 3 łyżki
- zakwas chlebowy: 1 łyżka

Najpierw podpiekam w piekarniku pokrojony na kromki chleb, żeby ładnie zbrązowiał. Kwas będzie mieć ładniejszy kolor. Potem wrzucam chleb do garnka i zalewam wrzątkiem. Pozwalam mu si moczyć cały dzień, a czasem dobę. Odsączam wodę z chleba i zlewam do wielkiej plastikowej butli po wodzie mineralnej do 2/3 wysokości naczynia [inaczej ciśnienie podczas fermentacji wysadzi korek]. Dodaję cukier lub miód, zależnie od tego o mam w domu i łyżkę aktywnego zakwasu. Zakręcam butlę i stawiam przy kaloryferze. Po 4 dniach sprawdzam czy kwas nadaje się do picia. Jeśli jest smaczny to trafia do kubka. Jeśli nie, to dodaje do niego karmelu z palonego cukru [4 łyżki], kolejną łyżkę zakwasu i daję mu jeszcze 2 dni popracować.
Dobry do picia kwas wystawiam w zimne miejsce czyli chwilowo na balkon. Temperatura zatrzymuje pracę drożdży a odstanie w chłodzie poprawia smak i klarowność napoju.
Kwas najczęściej nalewam przez geste sitko, żeby odcedzić otręby z zakwasu.
Smacznego!




środa, 26 października 2016

Chleb

Uwielbiam chleb i nie mogę się bez niego obejść. Z dobrymi piekarniami w którymś momencie było krucho, więc postanowiłam sama zabrać się za zrobienie chleba. Zwłaszcza, że zależało mi na takim, który mogłabym zabierać ze sobą na wyjazdy; trwałym, smacznym i przypominającym w miarę możliwości średniowieczne wypieki.
Zaczęłam od wyhodowania zakwasu a potem przetestowałam kilkadziesiąt przepisów na różne chleby. W końcu udało mi się znaleźć najlepszy dla mnie. Taki, z którego chleb wychodzi zawsze.

Oto on:

- 60 gram mąki żytniej [obojętnie czy chlebowej czy razowej]
- 240 gram wrzątku

Mąkę wymieszać z wrzątkiem na gładką kluchę i odstawić do przestygnięcia. Jak będzie letnia to dodać do niej następujące składniki:

- 200 gram zakwasu
- 100 gram wody
- 12 gram soli [2 płaskie łyżeczki]
- 15 gram cukru lub miodu [duża łyżka]
- 350-400 gram mąki [żytniej, pszennej, orkiszowej]

Wymieszać robotem kuchennym z użyciem haka. Przykrytą ściereczką miskę z ciastem odstawić  na 8 godzin w ciepłe miejsce. Po tym czasie przełożyć ciasto do formy [ja używam blachy natartej olejem i obsypanej mąką razową]. Formę przykryć i odstawić w ciepłe miejsce na minimum 4 godziny. Ciasto powinno trochę wyrosnąć. Po tym czasie wstawić do chłodnego piekarnika. Grzanie ustawić na 200 stopni Celsjusza [tylko dolna grzałka] a na dno piekarnika wrzucić 4 kostki lodu. Piec w tej temperaturze aż chleb się zezłości i zacznie sam odchodzić od ścianek formy. Zazwyczaj trwa to około 40-60 minut.
Po tym czasie granie zmniejszyć do 150 stopni i wyjąć chleb z formy. Wstawić do piekarnika na jeszcze 10 minut, żeby odparował z dołu i z boków. Można dać grzanie góra-dół albo termoobieg.
Po 10 minutach grzanie wyłączyć i otworzyć piekarnik. Chleb popukany od spodu powinien wydawać głuchy odgłos.
Teraz chleb musi sobie powoli wystygnąć. Dopiero chłodny można pokroić, inaczej rozpada się pod naciskiem noża.



Najlepiej prace z chlebem rozłożyć sobie na 2 dni, bo ciasto chlebowe rośnie 2 razy i potrzebuje na to czasu. Ja wieczorem mieszam składniki a rano przerzucam do formy, wstawiam ją do piekarnika i dorzucam lód. Mam piekarnik z ustawieniami czasowymi, więc programuję go tak, by zakończył pierwsza fazę pieczenia jak wracam z pracy. Wtedy go wyjmuję i dosuszam bochenek. Potem zostaje cierpliwe czekanie, aż ostygnie więc najczęściej jem go na śniadanie.

Eksperymentowałam w tym przepisie z mąką gryczaną, jaglaną czy owsianą, ale był to dodatek nie przekraczający 50% masy suchej mąki. Zaprawę na wrzątku zawsze robię z mąki żytniej. I z razowej i z chlebowej wychodzi doskonale.







niedziela, 23 października 2016

Dziady w Sławutowie

Pogaduszki przed chatą
Dzięki Drużynie Alkonost, która zorganizowała imprezę miałam przyjemność obejrzeć obrzęd  Dziadów. Wybrałam się z dziećmi, które na razie lubią średniowieczne przebieranki i wyjazdy tak samo jak ja.
Pogoda w Trójmieście nie była zachęcająca, ale deszcz i mgła ustąpiły w okolicach Redy, a potem było już tylko lepiej. Na miejscu było już sporo ludzi, ogień palił się w piecach i zaczynało się rzucanie toporami i strzelanie z łuku. Moje dzieci dostały własny kącik do strzelania i wsiąkły dokumentnie. Przybiegały tylko wtedy, gdy nie mogły same znaleźć strzał, albo wstrzeliły się w ścianę chaty na wysokości 3 metrów. Na szczęście miły turysta wspiął się po wsporniku i wyjął strzałę ze szczeliny, za co obdarzyły go tytułem człowieka-wiewiórki.
Ja dołączyłam do ekipy przygotowującej biesiadę. Znów miałam przyjemność testowania glinianego garnka. Był spory, prawie dwulitrowy, wczesny, z mocno szamotowej gliny. I sprawował się świetnie, zwłaszcza że był to debiut. Ugotowałam w nim kaszę pęczak, dzięki czemu wnętrze garnka się zaimpregnowało i nie powinni już przepuszczać wody.
W międzyczasie zakończyły się przygotowania do obrzędu. Było krótkie wprowadzenie, składanie ofiar i bajka dla dzieci o pierwszym człowieku, który nie miał daru śmierci i o tym skąd wziął się zwyczaj palenia zmarłych na stosie. Sporo się dowiedziałam :)
Gry na majdanie

Potem było ogniste widowisko, ale tylko rzuciłam okiem, bo trzeba było zając się smażeniem mięsa i dokańczaniem potraw. Za to dzieci obejrzały całość i przybiegły z relacją.
Wydano kapustę z boczkiem i prawie wszyscy pojechali szukać w lesie kurhanów, żeby urządzić na nich prywatny obrzęd Dziadów. Ja tymczasem spakowałam maluchy i ruszyłam do domu. Nie byliśmy przygotowani na nocleg, ale za rok pewnie zostaniemy aż do następnego dnia.

Inne zdjęcia
Mali łucznicy

czwartek, 6 października 2016

Berbelucha nr 4

Kwas chlebowy w końcu wyszedł jak trzeba. Zmieniłam recepturę i zamiast drożdży piekarskich dodałam zakwasu chlebowego. Dzięki temu napój nie ma tego charakterystycznego zapachu przypominającego zacier i nie wybucha podczas leżakowania. Smak też się poprawił i zrobił łagodniejszy.
Trochę było mi żal, że jest taki mętny, ale okazało się, że przy domowym wyrobie kwasu to zupełnie normalne. Wygląda na to, że dojrzały kwas chlebowy można jeszcze dosłodzić miodem lub karmelem - taki piłam w Białymstoku w bardzo przyjemnej restauracji Babka. I też był mętny :)


piątek, 30 września 2016

Malowana zastawa

Na Grunwaldzie dostałam zamówienie na komplet naczyń stołowych. Kupiłam białą glinę szamotową, odpaliłam koło elektryczne i starałam sobie przypomnieć, jak się robi miski w takim zabójczym tempie. Jakoś wyszły, choć są różnej wielkości, w zależności od stopnia zmęczenia ręki i stanu pamięci manualnej, bo w trakcie pacy sporo mi się przypomniało ;)
Teraz trudniejsza zabawa, czyli talerze i kubki.

Malowanie poszło mi znacznie lepiej. Wzory zaczerpnęłam z kompletu misek z Walencji z początku XV wieku.

Jedną chyba sobie zostawię...




czwartek, 29 września 2016

Niedługo Dziady

W tym roku chcemy się wybrać na słowiańskie Dziady do Sławutowa. To będzie już prawie koniec sezonu, choć w grudniu możne jeszcze uda się pójść na wyprawę pieszą realiach XV wieku. W każdym razie dla dzieci to już pewnie ostatni wyjazd, a one od maja ze wszystkiego już wyrosły!
Przeszukałam resztki materiałów,zamówiłam parę nowych i zrobiłam nowe ciuszki. Kilku jeszcze brakuje do kompletu, ale mam nadzieję, że się z nimi wyrobię.

Jakoś wcześniej nie dostrzegałam, ile czasu zajmuje ładne wykończenie ubrań, obrzucenie szwów, naszycie ozdób czy haft. Dopiero w tym roku mnie tknęło, że zrobienie szwów nośnych na maszynie to niewielka oszczędność czasu, jeśli potem obrzucam wszystko ręcznie.
W związku z tym wszędzie tam, gdzie się dało użyłam maszyny. Nowe ściegi ozdobne prezentują się całkiem dobrze, więc nie wstydzę się jakoś bardzo, że przyspieszyłam sobie pracę. W końcu maluchy nie jadą na plan filmowy czy imprezę dla ultrasów.
Dzieci będą rosły coraz szybciej, więc nie mam złudzeń, że ubrania wystarczą im na cały sezon. Pewnie w maju znów siądę do szycia małych tunik i sukienek. Używane pójdą na wyprzedaż - o tu.

Spodnie z resztek - sztukowanie rządzi!

Wełniany fartuszek

Ścieg ozdobny do zabezpieczenia podwiniętego brzegu.

Uniwersalny ścieg ozdobny.

Kaftan chłopięcy.
 Córce tak się spodobał płaszczyk, że ubrała go idąc na dwór. Świetnie wyglądał, kiedy rozpędziła się na hulajnodze a on łopotał za nią na wietrze.
Płaszczyk dziewczęcy.

wtorek, 20 września 2016

Warsztaty z kaligrafii

W sobotę pojechałam z mężem na warsztaty kaligraficzne organizowane przez wolontariat w mojej pracy.
Najpierw było wprowadzenie o historii pisma, najpopularniejszych stylach i ich genezie. Potem ćwiczenia praktyczne z uncjałą.
Zajęcia były bardzo interesujące i fajnie poprowadzone. Co więcej, pisanie relaksuje. Będziemy się starać o kolejną edycję, żeby poćwiczyć inne kroje pisma. Karasu chce się nauczyć fraktury :)



środa, 7 września 2016

Projekty w toku

Zabrałam się za różne rzeczy na raz i jak zwykle złapałam za wiele strok za ogon.
Testuje ściegi ozdobne w mojej nowej maszynie i pochwalę się, jak coś z tego wyjdzie. Na razie zużywam kilometry nici.

Dzięki uprzejmości Moniki Incarny Łukomskiej dla której zrobiłam naczynie do tajine mam pięknie ufarbowany materiał na suknię. Teraz czeka na skrojenie i zszycie.

Fot. Monika Incarna Łukomska
Nadal robię różne ceramiczne projekty. Jednym już się pochwalę.

Fot. własna

poniedziałek, 22 sierpnia 2016

Słupsk 2016

Miejscówka nad rzeką, w zaroślach pełnych mięty wodnej i komarów.
Udało mi się pojechać do Słupska, na jedną z moich ulubionych imprez w sezonie. Na Słupsku zawsze są ciekawe warsztaty, a ja bardzo lubię uczyć się czegoś nowego.
W tym roku było sporo ciekawych rzeczy dla dzieci, na przykład lepienie z gliny i robienie motanek, słowiańskich lalek.
Był turniej bojowy, którego finał udało mi się obejrzeć, turniej łuczniczy, który bardzo chciały obejrzeć moje dzieci i turniej 50+, bardzo wesoły i niepoważny, który rozbawił mnie do łez. Pierwszego wieczoru podzieliliśmy się na podgrupy, ja poszłam spać z dziećmi i to był zły pomysł, a mąż poszedł się bawić. Hasło jego wieczoru brzmiało "Jeśli masz w kuflu wodę, to ją wylej!"
W nocy wiało od rzeki, skakały po mnie żaby a dzieciaki i tak nie dały mi spać. Za to rano wstały jak zawsze przed siódmą, głodne i pełne werwy.

Poranki na turniejach są urocze. Dookoła cisza i spokój, rosa na trawie, śpiew ptaków, sporadycznie pochrapywania z namiotów. Kuchnia na szczęście już działała, więc nawet tak wcześnie można było coś zjeść i napić się gorącej herbaty w doborowym towarzystwie. Z resztą wyżywienie na Słupsku jest wspaniałe. Nie trzeba wozić własnych zapasów ani kotłów, wystarczy kubek, miska i łyżka. Moja córka buszowała po karczmie  zaglądała w każdy kąt tak skrupulatnie, że zarobiła na przezwisko "Sanepid". Przy okazji tak się objadła, że dostała rozstroju żołądka i musieliśmy wcześniej wrócić do domu...
Nie poszłam na inscenizację i ominęła mnie cudowna słupska biesiada, na której miały byś daktylowe trufle i bieg dam bez biegania, który lubię sobie pooglądać. No cóż, pozostaje przyjechać w przyszłym roku i jednak nie zabierać dzieci ;)

Szranki o poranku

Mniam

Poranny ogień pod kuchnią i całe tłumy głodomorów. Kryją się pewnie w piwnicy ;)

Warsztaty

środa, 17 sierpnia 2016

Spory garnek

Mierzę się z nowymi wyzwaniami jeśli chodzi o wielkość formy. Tym razem zrobiłam garnek wczesny, w zamierzeniu do farbowania tkanin. Jeszcze nie wiem jaką ma pojemność, bo żeby zrobić test muszę go wypalić.
Ulepiłam go z wałeczków gliny szamotowej na kole nożnym, bez użycia wody. Wyklepałam ostateczny kształt łyżką i drewnianą deseczką. Czyli metoda pasowo-ślizgowa kombinowana ;)


Nowa maszyna w domu

Mam nową maszynę do szycia. Elektroniczną, wieloczynnościową  Juki HZL-HD 197.

Wszystko przez Młodą, która pokazała mi swoją Janome DXL603. Cichutką, precyzyjną, wielościegową. Z automatem do dziurek. Pomyślałam, że też mogłabym sobie taką kupić. Ściegi ozdobne pozwoliłyby mi tworzyć bieliznę na XVI czy XVII wiek. A to, że maszyna szyje cicho pozwalałaby na szycie wieczorami, kiedy wszyscy siedzą w jednym pokoju i narzekają, że przez maszynę nie słychać muzyki czy oglądanej bajki.

Obejrzałam mnóstwo różnych modeli i w końcu zdecydowałam się na maszynę firmy Juki, bo mam blisko sklep, gdzie mogłam przetestować wybrany model. W razie czego nie będzie też problemu z serwisem. Poza tym z wielkiej trójcy renomowanych producentów: Juki, Janome, Elna to właśnie Juki była najtańsza.

Teraz jestem w fazie testów maszyny. Uszyłam już sobie sztruksowa spódnicę z podszewką. Wszystko wyszło bardzo ładnie, nie było problemu z szyciem czterech warstw sztruksu, a potem cieniutkiej, śliskiej podszewki. Maszyna nie ściąga ściegu nawet na takim trudnym materiale. Przeszyłam wełniane nogawice, len, gumki w dresach. To jest zupełnie inne szycie niż dotąd.

Maszyna rusza powoli, najpierw słychać silnik, a potem dopiero rusza igła. Do tego trzeba się przyzwyczaić, bo w maszynach mechanicznych ruszanie wygląda nieco inaczej. Chwytacz rotacyjny pracuje naprawdę cicho, bez  tego charakterystycznego trzasku jak przy chwytaczu wahadłowym, dzięki któremu stare Łuczniki słychać z mieszkania obok. Nie ma też dźwięku wirującej szpuli z nićmi, bo nitka rozwija się bezszelestnie  z leżącej szpulki.
Maszyna staje sama, jeśli nic z dolnego chwytacza się zaplącze. Dzięki temu stopka nie jest unieruchomiona na amen i można łatwiej usunąć zator. Ponadto widać ile jeszcze jest nici na szpulce, bo jest ustawiona poziomo pod przezroczystym kawałkiem płytki ściegowej.

Na wyświetlaczu maszyna podaje jakiej stopki użyć do jakiego ściegu, co się bardzo przydaje, bo ściegów jest 100 a do tego alfabet i możliwość wyszywania liter, czy całych wyrazów. Wymiana stopek jest w systemie matic, więc zajmuje parę sekund. Więcej czasu zużywam na znalezienie stopki w schowku, bo zawsze leży przykryta masą innych szpargałów.

Schowek jest mniejszy niż w mojej starszej, mechanicznej  maszynie Elny. Może dlatego, że elektronika zajmuje więcej miejsca. Tak czy siak wyposażenie dodatkowe się w nim mieści, w tym super-ostra prujka.

Wolne ramię jest dość szerokie, więc jeśli ktoś szyje ubranka dla niemowlaków może mieć problem z naciągnięciem rękawków na ramię. Z dorosłymi ciuchami problemu nie ma, ale znów w Elnie wolne ramię było węższe.

Za to oświetlenie jest pierwsza klasa. Ledy są mocne i nie nagrzewają maszyny. Wszystko pięknie widać i nie muszę wieczorem doświetlać sobie roboty dodatkową lampą.


Co poza tym? Jestem zadowolona. Moje oczekiwania zostały zaspokojone i mam nadzieję, że będę sobie na tej maszynie szyć długo i szczęśliwie :) 

Juki HZL-HD 197

sobota, 13 sierpnia 2016

Leniwa sobota

Miałam dziś cały, cudownie długi dzień dla siebie, pustą chatę i żadnych obowiązków. Prawdziwy Dzień Dziecka. Miałam sobie przetestować nową maszynę do szycia, ale... Zaczęłam od kupienia sobie wielkiego bukietu kwiatów i posortowania dzianin, które nabyłam w maju. A jak dzianiny, to jednak coverlock. I z testowania niewiele wyszło. Za to uszyłam dla siebie pięć bluzek do pracy, dla córki dwie pary szortów i legginsy a dla syna dresowe spodnie. Po drodze zdążyłam pójść na spacer, zakupy i nawet upiekłam chleb.
Miałam się obijać, ale nie umiem. W każdym razie jestem bardzo zadowolona, bo mam w czym chodzić, a materiał nie leży na dnie pudła i nie parcieje.
A księżniczka Juki czeka na niedzielę :)


Tak to wyglądało :)



piątek, 12 sierpnia 2016

W trasie

Ostatnio jestem w delegacjach i przemierzam Polskę wzdłuż i wszerz, więc czasu na pisanie i eksperymenty mam mało. Ale obiecuję, w końcu to nadrobię :)

środa, 3 sierpnia 2016

Kwas chlebowy, cd.

Walczę z tym kwasem. Na razie jedna butelka wybuchła. W smaku jest to nadal berbelucha w typie wczesnego zacieru.
W związku z tym wybrałam się razem z  Rosamar na Jarmark Dominikański i kupiłam litr litewskiego ciemnego kwasu. Och, jaki dobry!... Piję, i żółknę z zazdrości ;)

piątek, 29 lipca 2016

Kwas chlebowy

Na Grunwaldzie nabyłam książkę o kuchni Słowian i od razu wypróbowałam przepis na kwas chlebowy. Pierwsze koty za płoty, kwas jest. I jest kompletnie inny niż to, czego oczekiwałam:

Kwas jest kwaśny - to plus.
Smakuje drożdżami piekarniczymi - minus.
Nie jest ani troszeczkę słodki - minus.
Prawie nie smakuje chlebem - minus.
Mocno gazowany - plus.
Orzeźwia - plus.
Mętny - mi to nie przeszkadza.

Mam wrażenie, że popełniłam sporo błędów, ale zabieram się za nową porcję, nie odpuszczę.
A na razie parę zdjęć, bo kwas jest fotogeniczny. Zwłaszcza w moim nowym pucharze :)






czwartek, 28 lipca 2016

Bez okazji

Żona - Potrzebuję nerki.
Mąż - Jakiej nerki?!...
Żona - Torebki-nerki, do biegania i na rower.
Mąż - Acha.

10 godzin później... :D





wtorek, 26 lipca 2016

Malbork 2016

Latem nie ma siedzenia w domu! Zostaliśmy rodzinnie wyciągnięcie do Malborka na średniowieczny festyn związany z inscenizacją. Mieliśmy pobyć sobie na festynie parę godzin, a wyszedł cały dzień.

Napatrzyliśmy się na imponującą fortecę, kramy i na uczestników inscenizacji. Zamek z każdym rokiem robi na mnie większe wrażenie. Może dlatego, że jako dorosły człowiek umiem ocenić jego ogrom i czas, jakiego wymagała budowa takiej fortecy. A uczestnicy od lat trzymają poziom ;) Wielu jest świetnie przygotowanych, ale można też spotkać perełki przeniesione w czasie wprost z 2001-2003 roku. Zaskoczyły mnie ogromne tłumy na zamku. Widać, że impreza cieszy się wzięciem.

Zazdroszczę szczerze ekipie, która mogła gotować na Wysokim Zamku w kuchni Wielkiego Mistrza. To musiało byś wspaniałe doświadczenie! Może zaciągnę się na przyszły rok jako podkuchenna?...


Fosa

Widok z wieży na południe

Widok z wieży na północ