poniedziałek, 30 maja 2016

Na owerloku

Zakup coverlock'a to była bardzo dobra decyzja. Dopóki go nie miałam, nie czułam, że coś tracę, ale odkąd jest w domu, mam nowa fazę na szycie. W końcu mogę szyć te wszystkie dzianiny, na które dotąd lepiej było nie patrzeć, żeby nie żałować. A takie piękne teraz można kupić, że hej!
Po wypłacie aż strach zaglądać na Allegro, żeby wszystkiego od razu nie przehulać.

Ponieważ szycie mnie uspokaja i jest najlepszym lekarstwem na nerwy, uszyłam 3 sukieneczki z dzianiny dla najmłodszej w rodzinie. Jest zadowolona, a ja  z każdym ciuchem coraz lepiej czuję tą maszynę.




Nowa książka - nowe pomysły

Na Dzień Matki dostałam prezent - książkę Janet Arnold:  Patterns of Fashion 4: the cut and construction of linen shirts, smocks, neckwear, headwear and accessories for men and women c. 1540-1660.

Teraz mogę zabierać się spokojnie za szycie garderoby na XVII wiek. Mam podstawy.

poniedziałek, 23 maja 2016

Noc Muzeów

Fot. Ola Piotrowska
W sobotę wybrałam się do Muzeum Narodowego w Gdańsku na Noc Muzeów – do pracy. Gdańska Rota Piesza stanowiła tej nocy część atrakcji dla zwiedzających. 
Można było obejrzeć warsztat odlewnika i samodzielnie wykonać cynową plakietkę, obejrzeć narzędzia pracy rybaka, czy spróbować swoich sił z dłutem i klockiem lipowego drewna pod fachowym okiem rzeźbiarza. By warsztat szewca, uzbrojenie, broń czarnoprochowa, naalbinding i wrzeciono.
Zwiedzających było sporo, napływali falami aż do pierwszej w nocy. Większość była uśmiechnięta i zainteresowana poznaniem czegoś nowego. Atmosfera piknikowa.
Jak zawsze trafiały się pytania, które zbijają z nóg, niezależnie od doświadczenia w rekonstrukcji. Na przykład: Dlaczego wasze suknie się nie świecą? Nie błyszczą się i są jakieś takie szare… A na obrazach są błyszczące.

Zabranie ze sobą wrzeciona okazało się strzałem w dziesiątkę. Wszystko, co się kręci przyciąga i skupia uwagę widzów; koło kołowrotka, koło garncarskie, koło szlifierskie, wreszcie wrzeciono… Bardzo wiele osób nie ma dziś pojęcia, jak powstaje nić. Małe dziewczynki kojarzą, że Śpiąca Królewna ukłuła się w palec wrzecionem, ale nie wiedzą jak wyglądało i do czego służyło. Co gorsza, w niektórych bajkach można usłyszeć, że ukłuła się… kołowrotkiem!
Była też spora grupa pań w wieku średnim, które pamiętały swoje mamy i babcie przędące na kołowrotkach i wspominały to z rozczuleniem. Jedna z nich nawet sprawdziła, jak równą nitkę uprzędłam. A była równa i cienka, bo z runa owcy irlandzkiej, które się świetnie układa w palcach.
Zabrałam też próbki runa z owcy gotandzkiej i merynosa, a Ola miała ze sobą włóczkę z góralskich owiec. Różnica w dotyku była bardzo  wyraźna, i wiele osób było zaskoczonych, że są runa, które nie gryzą. Niektórych udało mi się namówić na krótki kurs przędzenia, i chyba nikt nie żałował. Rekordzista, czyli Buur złapał o co chodzi w półtora minuty.


Jeśli w przyszłym roku Muzeum zaprosi nas do współpracy z chęcią się wybiorę. Poza miło spędzonym wieczorem uprzędłam naprawdę spory kawał nici do szycia, a w domu rzadko mam na to czas.

niedziela, 15 maja 2016

Coś od serca

W sobotę wybrałam się do pracy, i to z całym z moim parkiem maszynowym na akcję naszego pracowego wolontariatu. Cel - uszyć 30 milusich zindywidualizowanych poduch-przytulanek dla małych pacjentów Kliniki Onkologii i Hematologii Dziecięcej w Gdańsku.

Jestem pod wrażeniem niesamowitej wyobraźni dzieci, które ozdabiały przytulanki. Mam nadzieję, że spełnią swoje zadanie oswajając lęk małych pacjentów w szpitalnym świecie.


Pomaganie innym wyzwala w nas to, co najlepsze.

Góra przutulanek

piątek, 13 maja 2016

Praca w toku

Mam nastrój na malowaną ceramikę. Duże formy powstają powoli i wymagają ogromnej precyzji. Niektóre partie malunku wypalam, zanim nałożę kolejną warstwę farby.
Efekt będzie się różnił od oryginału, ale nie dysponuję tą samą paletą co marokański artysta.

Oryginał

Moja wersja

środa, 11 maja 2016

Ptaszek

Ostatnio mam szczęście do ptaków. W Owidzu zobaczyłam kukułkę a w drodze do domu kruka na polu. Kruk był imponujący, wielki, spokojny i lśniący.

Tymczasem powstała miseczka z ptaszkiem w gnieździe. Taki wiosenny gadżet, chociaż można jej też spokojnie używać do żywności. Rozmiar ma takiej miseczki na płatki śniadaniowe.
Wewnątrz miseczki namalowałam ptasie łapki, ale szkliwo niemal zupełnie zatarło ptasi trop.





niedziela, 8 maja 2016

Brzydkie kaczątko

Glina po szkliwieniu ładnieje jak obraz po nałożeniu werniksu.
Zmierzyłam się po swojemu z pięknym zabytkiem z Hiszpanii. Użyłam białej giny i kobaltowej farby, a na koniec przezroczystego szkliwa. Pomimo błędów i uproszczenia rysunku [zrezygnowałam z bordiury] efekt całkiem mi się podoba.

Oryginał.

Po szkliwieniu.

Przed szkliwieniem.

Zjazd w Owidzu

Owidz na dobre zagościł na naszej wyjazdowej mapie. Może samej osadzie brakuje trochę życia, ale stanowi świetną bazę dla wypraw, czy warsztatów. Tym razem w planach był spacer po okolicy i musztra, oba wykonane na sto procent. Kuchnia pracowała pełna parą, a w słońcu przy gotowaniu na wolnym ogniu można się było usmażyć. Bądź udusić w sosie własnym. Właściwie wszyscy wracaliśmy z tego wyjazdu przejedzeni.

Fotografia: Katarzyna Filarska
Przetestowałam wspaniały gliniany garnek zrobiony zimą przez Magdalenę Kopiczko. Jak dla mnie glina spisuje się na ogniu po prostu wspaniale. Kasza nie przywiera, niewiele dań się przypala, z tym, że w glinie należy gotować, smażyć lub dusić produkty, które potrzebują równomiernej temperatury i długiego czasu obróbki. Wynika to z faktu, że glina rozgrzewa się powoli, ale potem długo trzyma ciepło. Żelazne kociołki i patelnie z kolei są niezastąpione go szybkiego obsmażania lub zagotowywania. Trzeba też wiedzieć, jaki ogień stosować do żelaza, a jaki do gliny.
W sumie, jak o tym dłużej pomyślę, to jest to cała sztuka.
Mam takie małe marzenie, żeby sprawić sobie płaską patelnię glinianą na nóżkach i smażyć na ognisku naleśniki. Albo racuchy. Może też wtedy opisze krok po kroku, jak to najlepiej zrobić.

Podczas spaceru okazało się, że przekroczenie mizernej rzeczki i niewielkich bagnisk u jej brzegów to zajęcie na całą godzinę. Nie wiem, z jakim skutkiem forsowalibyśmy rzekę Wieżycę w pełnym biegu, ale pewnie była by to sprawa na cały dzień.

Kij podróżny okazał się niezastąpiony podczas wspinaczki na nadrzeczne skarpy, więc zawsze dobrze jakiś w ręku mieć.

Zapomnieliśmy tym razem zabrać ze sobą łyżek, co na na szczęście dało nie nadrobić dzięki życzliwości Oli, ale co gorsze zapomnieliśmy też bukłaka. Tego braku nie dało się zastąpić i w efekcie odwodniliśmy się i zaliczyliśmy udar cieplny po spacerze. Mimo to spacer był świetny.

Dopisała pogoda, towarzystwo i humor.

Garść zdjęć z wyjazdu jest tu.

czwartek, 5 maja 2016

Kaptur bez podszewki

Wzór kaptura wykopanego na Grenlandii. Oryginał nie zawiera śladów podszewki. Uszyłam taki z grubej, mocno sfilcowanej wełny. Użytkownik kaptura twierdzi, że spisuje się bardzo dobrze.