czwartek, 18 maja 2017

Przygody ze szkliwem

Zimą zakupiłam sporo próbek szkliwa, które okazały się całkiem wydajne i wystarczyły na różne projekty aż do maja. Chciałam zamówić więcej, a tu niespodzianka - nie ma...

Pięknej miętowej glazury wystarczyło tylko na miseczki i czareczki, ale przynajmniej komplet się udał.

Szkliwo butelkowe czym się zabrudziło i wypala się w bąble jak powierzchnia księżyca. Nie jest to efekt jakiego oczekiwałam. Ale to kwestia chemii, nie ma na to rady. Nie naprawię tego, co się spaprało.

Melonowe szkliwo normalnie i po prostu skończyło się u producenta. I czym tu szkliwić? Tyle skorup czeka w kolejce!

Szkliwo miodowo-żółte wypala się na czarno. Nie wiem, co mu się stało. Nie ogarniam :)

A oto efekty:

Miętowy komplet



Melonowa zieleń


Miodowe szkliwo. Ha, ha, ha...

poniedziałek, 15 maja 2017

Wisłoujście 2017

Obozowisko na dziedzińcu.
 Pogoda dopisała i niemal cały weekend spędziłam w Twierdzy Wisłoujście na zjeździe naszej Chorągwi. Nie było nas dużo, raptem jedenaście osób, ale za to zjazd był w nowej formule gry terenowej. Czyli coś za czym kiedyś bardzo tęskniłam - impreza fabularna.

Założenia były proste i oparte na historii wyprawy krzyżackiej na Gotlandię. Był szef straży twierdzy, który miał dbać o prządek i rekrutację ludzi do wyprawy. Szefem był Karasu. Ja byłam karczmarką i miałam zatrudniać ludzi do roboty przy garach. Był zbój, byli potencjalni najemnicy i szpieg Duńczyków.
Zaczęło się od podchodów, których celem było zdobycie jedzenia, ale gra szybko przerodziła się w "Monopol" tylko w reko-ciuchach i zwyciężył model dzikiego kapitalizmu. Dwaj "zawsze źli" czyli Karasu i zbój Błażej mieli role tych dobrych, więc wszyscy byli podejrzliwi wobec ich intencji.
Cała gra skończyła się jak uczta u Popiela, czyli szpieg Duńczyków wytruł wszystkich dosypując trutki do zupy. Mojej zupy, bardzo smacznej. Tajemny składnik, nie ma co...

Karczma to było dobre miejsce na eksperymenty kulinarne, więc zabrałam ze sobą książkę o kuchni
Słowian i garściami rwałam dzikie zielska, które nadawały się do jedzenia. Królowała młoda pokrzywa, ale znalazłam też tasznik, podagrycznik i gwiazdnicę. Mleczy nie użyłam bo były nieco za gorzkie. Z zielska, jajek, wody i mąki owsianej udały się smaczne wiosenne racuchy. Fajnie wyszła też "trująca" zupa na wędzonych kościach i kiełbasie, z soczewica i grochem, doprawiona tymiankiem i liśćmi kolendry. Zapiszę sobie proporcje, bo był to eksperyment i nazwę ją "Zupa po duńsku".
Gra w kości

Samo miejsce imprezy jest świetne, Twierdza ma swój niepowtarzalny klimat, choć zdemolowane przez wojny i nieudolne eksperymenty budowlane wnętrza aż krzyczą o remont i jakaś spójną wizję estetyczną. Dojazd z centrum Gdańska zajmuje jakieś 20 minut, ale droga jest dziurawa więc niewielu zmotoryzowanych dociera na miejsce. Dzięki temu w obrębie murów jest cicho i spokojnie a ci, którzy tam trafiają naprawdę są zainteresowani historią i zwiedzaniem.
Mi udało się posłuchać improwizowanego przy ognisku wykładu na temat historii budownictwa okrętowego w wykonaniu Macieja Flisa, członka Kompanii Kaperskiej i prawdziwego pasjonata.

Odpoczynek na wałach.
Dzieciaki można było puścić luzem, bo teren jest ograniczony wałami i murami i nie miały gdzie się zgubić. Mogły poszaleć strzelając z łuków do wału Twierdzy, podokładać do ognia a nawet pouczyć się rąbania drewna pod czujnym okiem taty. Wielkie podziękowania należą się całej ekipie za opiekowanie się młodzieżą i niezmierzone pokłady cierpliwości jaką dla nich mieli.

Mam szczerą nadzieję, że jeszcze nie raz trafimy do Twierdzy a model imprezy z fabułą będzie się rozwijał.