niedziela, 30 października 2016

Wielki garnek

Zabrałam się do porządkowania ceramiki przed zimą i przy okazji sprawdziłam pojemność mojego największego dotąd samodzielnie zrobionego naczynia. 5,5 litra!
Dzięki dwukrotnemu wypałowi prawie nie przesiąka, mimo że glina jest dość porowata. Zapewne po ugotowaniu w nim kaszy sam się uszczelni. Nie wiem tylko, komu potrzeba aż tyle kaszy ;)

czwartek, 27 października 2016

Kwas chlebowy

Tyle pisałam o tym kwasie, ale nie napisałam, jak się go robi.

Oto składniki:

- suchy chleb; 300 gram lub więcej
- woda: 4-6 litrów
- cukier lub miód: 3 łyżki
- zakwas chlebowy: 1 łyżka

Najpierw podpiekam w piekarniku pokrojony na kromki chleb, żeby ładnie zbrązowiał. Kwas będzie mieć ładniejszy kolor. Potem wrzucam chleb do garnka i zalewam wrzątkiem. Pozwalam mu si moczyć cały dzień, a czasem dobę. Odsączam wodę z chleba i zlewam do wielkiej plastikowej butli po wodzie mineralnej do 2/3 wysokości naczynia [inaczej ciśnienie podczas fermentacji wysadzi korek]. Dodaję cukier lub miód, zależnie od tego o mam w domu i łyżkę aktywnego zakwasu. Zakręcam butlę i stawiam przy kaloryferze. Po 4 dniach sprawdzam czy kwas nadaje się do picia. Jeśli jest smaczny to trafia do kubka. Jeśli nie, to dodaje do niego karmelu z palonego cukru [4 łyżki], kolejną łyżkę zakwasu i daję mu jeszcze 2 dni popracować.
Dobry do picia kwas wystawiam w zimne miejsce czyli chwilowo na balkon. Temperatura zatrzymuje pracę drożdży a odstanie w chłodzie poprawia smak i klarowność napoju.
Kwas najczęściej nalewam przez geste sitko, żeby odcedzić otręby z zakwasu.
Smacznego!




środa, 26 października 2016

Chleb

Uwielbiam chleb i nie mogę się bez niego obejść. Z dobrymi piekarniami w którymś momencie było krucho, więc postanowiłam sama zabrać się za zrobienie chleba. Zwłaszcza, że zależało mi na takim, który mogłabym zabierać ze sobą na wyjazdy; trwałym, smacznym i przypominającym w miarę możliwości średniowieczne wypieki.
Zaczęłam od wyhodowania zakwasu a potem przetestowałam kilkadziesiąt przepisów na różne chleby. W końcu udało mi się znaleźć najlepszy dla mnie. Taki, z którego chleb wychodzi zawsze.

Oto on:

- 60 gram mąki żytniej [obojętnie czy chlebowej czy razowej]
- 240 gram wrzątku

Mąkę wymieszać z wrzątkiem na gładką kluchę i odstawić do przestygnięcia. Jak będzie letnia to dodać do niej następujące składniki:

- 200 gram zakwasu
- 100 gram wody
- 12 gram soli [2 płaskie łyżeczki]
- 15 gram cukru lub miodu [duża łyżka]
- 350-400 gram mąki [żytniej, pszennej, orkiszowej]

Wymieszać robotem kuchennym z użyciem haka. Przykrytą ściereczką miskę z ciastem odstawić  na 8 godzin w ciepłe miejsce. Po tym czasie przełożyć ciasto do formy [ja używam blachy natartej olejem i obsypanej mąką razową]. Formę przykryć i odstawić w ciepłe miejsce na minimum 4 godziny. Ciasto powinno trochę wyrosnąć. Po tym czasie wstawić do chłodnego piekarnika. Grzanie ustawić na 200 stopni Celsjusza [tylko dolna grzałka] a na dno piekarnika wrzucić 4 kostki lodu. Piec w tej temperaturze aż chleb się zezłości i zacznie sam odchodzić od ścianek formy. Zazwyczaj trwa to około 40-60 minut.
Po tym czasie granie zmniejszyć do 150 stopni i wyjąć chleb z formy. Wstawić do piekarnika na jeszcze 10 minut, żeby odparował z dołu i z boków. Można dać grzanie góra-dół albo termoobieg.
Po 10 minutach grzanie wyłączyć i otworzyć piekarnik. Chleb popukany od spodu powinien wydawać głuchy odgłos.
Teraz chleb musi sobie powoli wystygnąć. Dopiero chłodny można pokroić, inaczej rozpada się pod naciskiem noża.



Najlepiej prace z chlebem rozłożyć sobie na 2 dni, bo ciasto chlebowe rośnie 2 razy i potrzebuje na to czasu. Ja wieczorem mieszam składniki a rano przerzucam do formy, wstawiam ją do piekarnika i dorzucam lód. Mam piekarnik z ustawieniami czasowymi, więc programuję go tak, by zakończył pierwsza fazę pieczenia jak wracam z pracy. Wtedy go wyjmuję i dosuszam bochenek. Potem zostaje cierpliwe czekanie, aż ostygnie więc najczęściej jem go na śniadanie.

Eksperymentowałam w tym przepisie z mąką gryczaną, jaglaną czy owsianą, ale był to dodatek nie przekraczający 50% masy suchej mąki. Zaprawę na wrzątku zawsze robię z mąki żytniej. I z razowej i z chlebowej wychodzi doskonale.







niedziela, 23 października 2016

Dziady w Sławutowie

Pogaduszki przed chatą
Dzięki Drużynie Alkonost, która zorganizowała imprezę miałam przyjemność obejrzeć obrzęd  Dziadów. Wybrałam się z dziećmi, które na razie lubią średniowieczne przebieranki i wyjazdy tak samo jak ja.
Pogoda w Trójmieście nie była zachęcająca, ale deszcz i mgła ustąpiły w okolicach Redy, a potem było już tylko lepiej. Na miejscu było już sporo ludzi, ogień palił się w piecach i zaczynało się rzucanie toporami i strzelanie z łuku. Moje dzieci dostały własny kącik do strzelania i wsiąkły dokumentnie. Przybiegały tylko wtedy, gdy nie mogły same znaleźć strzał, albo wstrzeliły się w ścianę chaty na wysokości 3 metrów. Na szczęście miły turysta wspiął się po wsporniku i wyjął strzałę ze szczeliny, za co obdarzyły go tytułem człowieka-wiewiórki.
Ja dołączyłam do ekipy przygotowującej biesiadę. Znów miałam przyjemność testowania glinianego garnka. Był spory, prawie dwulitrowy, wczesny, z mocno szamotowej gliny. I sprawował się świetnie, zwłaszcza że był to debiut. Ugotowałam w nim kaszę pęczak, dzięki czemu wnętrze garnka się zaimpregnowało i nie powinni już przepuszczać wody.
W międzyczasie zakończyły się przygotowania do obrzędu. Było krótkie wprowadzenie, składanie ofiar i bajka dla dzieci o pierwszym człowieku, który nie miał daru śmierci i o tym skąd wziął się zwyczaj palenia zmarłych na stosie. Sporo się dowiedziałam :)
Gry na majdanie

Potem było ogniste widowisko, ale tylko rzuciłam okiem, bo trzeba było zając się smażeniem mięsa i dokańczaniem potraw. Za to dzieci obejrzały całość i przybiegły z relacją.
Wydano kapustę z boczkiem i prawie wszyscy pojechali szukać w lesie kurhanów, żeby urządzić na nich prywatny obrzęd Dziadów. Ja tymczasem spakowałam maluchy i ruszyłam do domu. Nie byliśmy przygotowani na nocleg, ale za rok pewnie zostaniemy aż do następnego dnia.

Inne zdjęcia
Mali łucznicy

czwartek, 6 października 2016

Berbelucha nr 4

Kwas chlebowy w końcu wyszedł jak trzeba. Zmieniłam recepturę i zamiast drożdży piekarskich dodałam zakwasu chlebowego. Dzięki temu napój nie ma tego charakterystycznego zapachu przypominającego zacier i nie wybucha podczas leżakowania. Smak też się poprawił i zrobił łagodniejszy.
Trochę było mi żal, że jest taki mętny, ale okazało się, że przy domowym wyrobie kwasu to zupełnie normalne. Wygląda na to, że dojrzały kwas chlebowy można jeszcze dosłodzić miodem lub karmelem - taki piłam w Białymstoku w bardzo przyjemnej restauracji Babka. I też był mętny :)