środa, 29 czerwca 2016

Wielka forma

Zabrałam się z naczynie do tajine o średnicy 33 cm. Nie jest łatwo. Pokrywka mi osiadła, więc nie jest stożkowa, a przypomina raczej banię cerkwi. Na razie to największe naczynie w mojej karierze. Ale w planach jeszcze większe...

Pokrywa

Podstawa

niedziela, 26 czerwca 2016

Kupała w Sławutowie

Kolejny rok za nami. W zeszłym sezonie odkryliśmy osadę w Sławutowie i od tego czasu bardzo chętnie tam wracamy. Na warsztaty, wystawy, albo na obrzędy. Tym razem połączyliśmy ze sobą same przyjemności, czyli obchody najkrótszej nocy w roku, wystawę mieczy europejskich i weekendowy odpoczynek.

Fot. Magdalena Zawadzka-Sołtysek

Wystawa zajmuje dwie największe chaty i jest naprawdę obszerna. Zaprezentowano na niej repliki mieczy od starożytności do czasów współczesnych [to taki mały żarcik na sam koniec oglądania]. Repliki są bardzo starannie wykonane, oprawione i zaprezentowane, i zrobiły na mnie świetne wrażenie. No, może poza rapierem, który wydał mi się zbyt ciężki i mieczowaty. Ale  w spawach broni nie jestem ekspertem. Schiavona mnie zachwyciła, tak samo jak obszernie opisany langsax, kopis i rumpia. Na planszach obok wystawy i na etykietkach broni udało się zmieścić naprawdę mnóstwo ciekawych informacji. Pomogło mi to usystematyzować moją wyrywkową wiedzę.Specjalnie nie robiłam zdjęć z wystawy - trzeba obejrzeć samemu. Jest na to czas do 9 lipca.

Pogoda była bezlitosna; najpierw niemiłosierny upał, który wysysał energię, potem całonocne burze i ulewy. Dzieciom to jakoś nie przeszkadzało - plotły wianki, wspinały się na kamienie, ganiały po osadzie i ciągle miały apetyt na podpłomyki. Pomogły posprzątać chatę z żarnami, w której tym razem nocowaliśmy a po deszczu chlapały się w kałużach.

Obrzędy były tak zaplanowane, żeby wszyscy chętni zdążyli dojechać, nawet po obejrzeniu meczu polskiej reprezentacji. Niestety, wraz z nimi zdążył też przyjść deszcz. Mimo to, w przerwie pomiędzy ulewami udało się rozpalić obrzędowe ognie, złożyć ofiary poskakać przez płomienie.

Fot. Magdalena Zawadzka-Sołtysek
Były też  niezapowiedziane  atrakcje - przyjechał kolega z łownym puchaczem europejskim, którego można było potrzymać na ręku i poczuć się jak średniowieczny sokolnik albo wielmoża.

Nie obyło się bez gotowania na ogniu w glinianym garnku. Tym razem w podroż wzięłam litrowy nieszkliwiony garnuszek od Neopottera. Sprawdza się bardzo dobrze na wyjazdach, jest lekki  ale wytrzymały. Muszę przyznać, że kasza zawsze wychodzi najlepiej, jeśli gotuję ją w nieszkliwionym garnku. Jest odpowiednio mokra, ale nie rozgotowana. I sypka jak trzeba. Glina długo trzyma ciepło, więc można przygotować ją wcześniej i wstawić w gniazdo ze słomy podczas, gdy dogotowuje się resztę obiadu.

Przetestowałam też swoją glinę, czyli małą lapmkę olejową, i muszę przyznać, że byłam zaskoczona efektem. Użyłam knota z bawełnianego sznurka, dość luźno splecionego ale grubego na mniej więcej pół centymetra i zwykłego oleju rzepakowego. Płomień był jasny, nie kopcił i palił się tak równo, że można było spokojnie przy nim czytać. Sznurek palił się powolutku i wcale nie zużywał tak dużej ilości paliwa, o jakiej wcześniej myślałam. Jest to bardzo wydajne oświetlenie, niestety przeznaczone do pomieszczeń, bo na wietrze lampka gaśnie błyskiem. Do obejścia grodu podczas warty zdecydowanie lepsza byłaby latarnia lub pochodnia.

W chacie było sucho, dość ciepło mimo przeciągów i całkiem cicho. Spaliśmy jak kamienie mimo burz szalejących na zewnątrz. Do szczęścia brakowało mi tylko różnych drobiazgów, które powinny się w niej znajdować, gdyby była zamieszkiwana na stałe. Na przykład kołków wystających ze ścian, na których mogłabym powiesić ubrania do wysuszenia po deszczu. Ławeczki albo skrzyni, na której można byłoby przysiąść. Albo okiennic. Mam nadzieję, że z czasem się tam pojawią. Wtedy mieszkanie w grodzie przez tydzień mogłoby dać złudzenie przeniesienia się w czasie.

Bardzo chciałabym, żeby w tym roku udało się zorganizować jeszcze jakieś obrzędy, może Dziady. Można byłoby sobie przypomnieć o starych tradycjach, no i przetestować ekwipunek w innych temperaturach.

Specjalne podziękowania należą się Magdzie Zawadzkiej-Sołtysek, za wspaniałe zdjęcia, które pozwoliłam to sobie wykorzystać. Nareszcie zostałam uwieczniona na wyjeździe!

Trochę moich zdjęć jest tu.

piątek, 24 czerwca 2016

Miałam nie kupować materiałów...

...dopóki nie zużyję całych zapasów.
Tak się chyba nie da. Zewsząd kuszą śliczne dzianiny, szlachetne wełny, przecudne jedwabie. Aż się boję, jakie cudeńka będą w tym roku na Grunwaldzie na kramach. A na Allegro aż strach zaglądać po wypłacie. A potem czasu brak, żeby to wszystko przerobić.

Dresówka na bluzy dla domowych fanów :)

czwartek, 23 czerwca 2016

Trzecie życie sukienki

Przekopałam kartony z materiałami, skrzynie i szafy, pomierzyłam obwody, obejrzałam szwy, zrobiłam rachunek sumienia... I pocięłam część starych, już bardzo niekoszernych ubrań na kawałki. Z tych kawałków powstają sztukowańce, czyli ciuszki dla dzieci. W ten sposób materiał kupiony 15 lat temu najpierw stał się sukienką, wyjątkowo niehistoryczną, potem dubletem i kapturem, a teraz małym kaftanem dla wikinga... Na kolejną przeróbkę już go chyba nie wystarczy. No, może na czapeczkę.

Takie traktowanie materiału było powszechne w Średniowieczu i późniejszych czasach, do rewolucji przemysłowej, której skutkiem było spadek cen tkanin.
Zachowane są zapisy z czasów epidemii Czarnej Śmierci w Krakowie, gdzie nakazywano palić starą odzież, która handlowano na targach ze starzyzną. Był cały targ przeznaczony tylko na używane ubrania.
Z dworu angielskiego pochodzi przypadek aksamitnego stroju królewskiego, który przerabiano na kolejnych właścicieli, aż w końcu z resztek luksusowej tkaniny zrobiono dwa wałki pod głowę do łoża.
Przykładów późniejszych też jest sporo, zwłaszcza w literaturze. Na przykład "Zwierciadło próżności"czyli wczesny XIX wiek - matka przerabia swoje suknie na ubrania dla dziecka.

Dzisiejsze ubrania nie pozwalają tak swobodnie się przerabiać, bo są szyte z małych kawałków i najczęściej nikomu nie chce się ich pruć by odzyskać tkaniny. Zmieniły się ceny, ale warto pamiętać o tym, że kiedyś ubrania były cenne. Tak cenne, że przekazywano je w testamentach następnym pokoleniom.

Sztukowaniec od środka



piątek, 17 czerwca 2016

Ceramika dla koczownika

Nowa miseczka na  zamówienie dla pewnego alańkiego koczownika. Oryginał też jest biało-żółty, tylko ze starości nieco pociemniał. W świetle naturalnym wzór widać wyraźniej, ale w taki deszczowy dzień jak dziś trzeba było użyć lampy błyskowej...


czwartek, 9 czerwca 2016

Podgrzewacz do czajniczka

Zabrałam się za nowy temat, jakim jest podgrzewacz do herbaty, przypominający japoński hibachi albo małe piecyki żarowe znane już od starożytności w Europie.

Aby stworzyć tubę, która była podstawą do dalszej pracy użyłam bardzo twardej, tłustej gliny.  Najpierw rozłożyłam na podłodze płachty namoczonej tkaniny, położyłam bryłę gliny i przykryłam drugą mokrą szmatą. Potem rozpłaszczyłam glinę gumowym młotkiem.
Kiedy uzyskałam w miarę równy placek dla pewności wydeptałam go jeszcze żeby pozbyć się z gliny powietrza i rozwałkowałam na gładko.
Placek gliny pocięłam na części, tak, jakbym szykowała wykrój z tkaniny. Poszczególne części sklejałam w całość, modelowałam i wygładzałam kamieniem. Na końca zrobiłam dziurki na doprowadzenie do środka powietrza lub zapalenie świeczki zapałką.
Teraz całość schnie powolutku pod szmatkami, żeby nie popękała. Za tydzień czeka mnie dalsza obróbka formy, czyli szlifowanie i wygładzanie powierzchni a na końcu może polerowanie  na błysk.


Mam już pomysł na własny piecyk do gotowania, na podstawie XIII-wiecznych arabskich alembików. Muszę tylko kupić odpowiednia glinę z szamotem, bo będzie musiała znieść dużo więcej naprężeń niż podgrzewacz do czajniczka.



wtorek, 7 czerwca 2016

Zwiedzanie

W niedzielne popołudnie wybrałam się do Ratusza Głównego Miasta do muzeum, zobaczyć skarby wykopane z Targu Siennego.  Bilet do muzeum jest zbiorczy, obejmuje wszystkie wystawy, więc obejrzałam sobie cały Ratusz, freski i obrazy, pięknie zachowane meble i zrekonstruowaną uliczkę a czasów Wolnego Miasta Gdańska. W podziemiach jest wystawa z wykopalisk. Najwięcej prezentowanych jest plakietek, pieczęci i ozdób z metalu. Znaleziono kilka par butów, w tym dziecięce, trochę broni, noży i zastawy. Ceramiki jest bardzo mało, nie zachowała się.

Dla zainteresowanych są zdjęcia, ale warto wybrać się samemu.







środa, 1 czerwca 2016

Projekt 30 dni

Postawiłam sobie ambitne zadanie – dokończenie wszystkich zaległych prac, które czekają na mnie w wielkim pudle obok maszyny do szycia. Są tam sukienki do przerobienia, spodnie do załatania, ciuchy  zepsutym zamkiem, który trzeba wymienić i oczywiście skrojone ciuchy na zamówienie, które czekają na wolną chwilę do zszycia. O własnych projektach nawet nie wspomnę, bo już nie mam na nie czasu.
Dałam sobie na to 30 dni. Jest już całkiem nieźle, codziennie odkładam do szafy po 2 naprawione rzeczy, a potem siadam do ręcznego szycia, żeby zdążyć z terminami. Maszyna do szycia po przeczyszczeniu i nasmarowaniu chodzi wyraźnie ciszej, gładko i lekko. Tylko pedał, nazywany przez producenta dumnie nożnym regulatorem obrotów spadł podczas transportu i musiałam go posklejać. Na szczęście działa, bo nie da się go wymienić na zamiennik - wtyki nie pasują. A moje zapędy nie sięgają do manipulowania elektryką i cięcia kabli.

Mam nadzieję, że nie zabraknie mi zapału i za miesiąc wreszcie będę mieć przy biurku puste pudła i mnóstwo fajnych ubrań. I czysty kajecik na nowe zamówienia J