piątek, 6 października 2017

Paskudna wełna, czyli jak się zmobilizować :)

Nogawice ze wstrętnej wełny
Kupiłam kiedyś na Allegro wełnę 100%, z której zamierzałam uszyć sobie piękna sukienkę w pasy. Miała być tkana splotem płóciennym, jasnoszara z bordowymi paseczkami. To, co dostałam było jakimś okropnym diagonalem z wystającym, metalicznym włosiem, gryzącym jak papier ścierny.

Byłam wtedy jakaś nieśmiała i nie zwróciłam tego paskudztwa, choć powinnam. Przez 10 lat przerabiałam tą wełnę, było tego ze cztery metry, więc szło powoli. Porobiłam kaptury z podszewką, spodnie wczesne, płaszczyki i w końcu nogawice dla mnie. 
Kiedy zaczynałam zabawę w reko uszyłam sobie pełny męski strój - nogawice, dublet, koszule i gacie i dumnie paradowałam w nim po Grunwaldzie. Ponieważ źle dobrałam materiał na nogawice i był to sztywny loden, to oczywiście pękły pierwszego dnia po założeniu. Na szczęście w zapasie miałam bawełniane portki kupione na straganie dla turystów za 20 zł i te szmaciaki służyły mi ponad 10 lat na każdej inscenizacji. 

W tym roku pojechaliśmy na inscenizację do Torunia, i jakoś mnie naszło, żeby w końcu uszyć męski strój na nowo zamiast wstydliwie opychać pod przeszywką koszulę z ikeowskiej bawełny i stare spodnie z zamkiem błyskawicznym. Z braku materiałów wyciągnęłam resztki ohydnej wełny w paski, zesztukowałam co się dało i zrobiłam nogawice. Za krótkie, źle spasowane, ale jednak. W Toruniu były tropiki i przeklinałam moje głupie pomysły :)
Nowy wykrój



Pomyślałam po powrocie, że więcej tego dziadostwa na siebie nie założę i kupię porządny materiał. z Wolina przywiozłam ładny kawałek wełny w kolorze "jasny ugier" i zabrałam się do dzieła. Nieudane nogawice posłużyły jako wzornik na nowe. Potem idą do  śmieci, bo ileż można się męczyć z tą wełną. Niech zostanie już tylko wspomnieniem :)



Nie ma to jak ręczne szycie :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz